No, to ja będę ciekawym przypadkiem.
Zostały mi ostatnie dwa tygodnie szkoły średniej, czyli ostatnie dwa tygodnie chodzenia na "chrześcijaństwo" (wybaczcie, ale religią tego nazwać nie można). Dlaczego nie zrezygnowałam, kiedy tylko nadarzyła się okazja? Cóż, wolałabym nie wpędzać mojej kochanej babci do grobu. Wydaje mi się, że już mówiłam o tym w temacie o powitaniach, ale najwyżej trochę się powtórzę.
Co do chrztu - Na to nie mamy wpływu, czy się z tym zgadzamy czy też nie. Jeśli nie wierzymy w grzech pierworodny, to chrzest nie ma właściwie większego sensu, ponieważ jest zmazaniem tego grzechu, pomijając, że ma nas "naznaczyć" jako chrześcijan. Więc jeśli komuś ciąży to naznaczenie, uważam, że przygotowania do pogańskiej inicjacji, jak również sama inicjacja, to "naznaczenie" skutecznie usuwa(przełamuje pieczęć, w końcu to tylko pieczęć na duszy, więc sama silą woli jesteśmy w stanie ją złamać).
Co do Pierwszej Komunii, poprzedzonej spowiedzią... Żadna moja spowiedź nie była szczera (więc nie była ważna). Przystępując, świadoma tego, że spowiedź była nieszczera, do Pierwszej Komunii, sprawiłam, że nie dość, iż zyskałam kolejny grzech, to jeszcze mój sakrament nie był ważny. Przez jakichś czas myślałam, żeby to naprawić. Wreszcie po dwóch latach zrezygnowałam. Bo przestałam wierzyć w to, co głosili, bo zaczęłam myśleć samodzielnie. Kiedy rodzice wyganiali mnie do kościoła, włóczyłam się poza miastem po polach, lasach i kamieniach. Po powrocie czułam się bardziej "uduchowiona", niż po przebywaniu w kościele, co skutecznie zacierało jakikolwiek strach i poczucie winy za okłamywanie rodziców (nie lubiłam kłamać). Więc zmywać tego sakramentu też nie muszę, bo był nie ważny.
Pomyślcie, jaką jestem wredną istotą, że pełna anty-chrześcijańskich myśli chodziłam grzecznie na nauki do bierzmowania, śpiewałam razem ze wszystkimi (to właściwie było bardzo fajne), a potem podczas przysięgi stałam milcząc i patrzyłam się na biskupa. To było dziwne uczucie. Wiedziałam, że tylko część ludzi dookoła mnie wierzy w to, co teraz robią. To byłoby piękne, gdyby nie większość ludzi, która nie wierzyła. Która chciała to mieć już za sobą, wrócić do domu, napić się i dostać prezenty. Nie widziałam nic złego w powtarzaniu tych słów, bez właściwie myślenia o nich, ale jednak tego nie zrobiłam. Kolejny nieważny sakrament, który miał miejsce w moim życiu (ale obok mojej duszy), tylko po to, żeby biedna babcia zawału nie dostała. Moja decyzja była świadoma. Ciężko było siedzieć cicho podczas tych wszystkich godzin przygotowań i słowem się nie odezwać. Nie mogłam zbyt otwarcie się sprzeciwiać, nie mogłam nawiązać dialogu, tylko siedzieć i słuchać, a drugim uchem wypuszczać myśląc o tym, że za kilka dni będzie Ostara i powtarzać w myślach kolory altaru, byle tylko jakoś przetrwać. Nie lubię, kiedy ktoś wygłasza głupoty i każe mi w nie wierzyć. Przygotowania były koszmarnie ciężkie. Ale mi się udało. Zdecydowałam tam pójść i przeczekać. Nikogo przecież nie zaboli, że tam będę, prawda? A jakby mnie nie było, to wolę nie myśleć, co naprawdę mogłoby się dziać.
Dlatego nie uważam, żeby więzy, które łączą mnie z chrześcijaństwem miały jakiekolwiek znaczenie. Kiedy przysięgamy podążać ścieżką pogaństwa, a już zwłaszcza, przy inicjacji, deklarujemy swoją wiarę w to, a nie to, co było za nami. Problem pogaństwa w Polsce polega na tym, że za bardzo borykamy się z chrześcijaństwem. Nie jest wolny od tej religii ten, kto wciąż o niej myśli. Kto rozpamiętuje. Samo wahanie, czy coś mnie rzeczywiście łączy z chrześcijaństwem jest oznaką tego, że tak jest, że tak czujemy. Wystarczy, że mówię sobie śmiało, "nic mnie z wami nie łączy", gdy obserwuję mszę z balkonów kościoła, albo nie składam nawet rąk podczas modlitwy w szkole, by wiedzieć, w co wierzę, by mieć pewność, że żadnym sposobem nie należę do nich.
Przeczytałam gdzieś, że dopóki śpiewasz chrześcijańskie piosenki, znaczy to, że jeszcze nie do końca wierzysz w to, że jesteś poganką. Cóż, postanowiłam w tym roku wybrać się na chrześcijańską pielgrzymkę, by podyskutować z mądrymi, ciekawymi ludźmi, ale też po to, by upewnić sie, że moje nogi stoją twardo na gruncie pogańskim, a nie wahają się na linii chrześcijaństwa.
Uważam, że przygotowania do inicjacji są na tyle świadome, że skutecznie usuwają więzi z chrześcijaństwem. Jeśli ktoś jednak czuje się przywiązany, zniewolony, to tylko siła woli i pewność w w swoją wiarę są w stanie powstrzymać wątpliwości w tym temacie.
Przepraszam, że się rozpisałam. Chyba mam dzisiaj dobry dzień do słowa.
Pozdrawiam,
Yuriko