Cóż, przyznam się, że to co napisałam zabrzmiało dosyć uniwersalnie, ale chyba po trochu taki był mój cel.
A co do coniedzielnej mszy, to od siebie dodam tylko, że zależy, gdzie się na tę mszę chodzi, jaki duchowny prowadzi mszę, jak zachowuje się otoczenie i czy jest to tylko "odbębnię to i mam z głowy", czy naprawdę chce się iść, by coś poczuć (nawet jeśli może się to nie udać).
Jak byłam mała "uciekałam" z kościoła w mojej miejscowości i włóczyłam się po polach, ale jak podrosłam i przypadkiem trafiłam do scholi dominikańskiej (długa historia
), to u nich w kościele naprawdę czuło się ducha i atmosferę chrześcijaństwa (mnie to jednak już wtedy nie dotyczyło i niektórzy członkowie scholi o tym wiedzieli, nikt mi jednak nigdy nie zabronił śpiewania, które lubiłam; prowadzący scholę też wrabiał mnie w czytanie pisma i czasami śpiewanie psalmów mimo, że mówiłam mu, że z racji na mój brak wiary w "katolicyzm", tę czynność powinien wykonywać ktoś inny).
Msze odbywały się pod wieczór, duchowni robili procesję ze świecami i krzyżem do ołtarza, my śpiewaliśmy po łacinie i całość miała niesamowity urok. Gdybym była chrześcijanką i doszedłby element "kontaktu z Bogiem", to bym nigdy nie chciała przestać uczestniczyć w tych mszach... A tak chodziłam tam tylko dla "otoczki plastycznej", niestety. Moja obecność tam skupiała się na śpiewaniu, milczącym szacunku podczas modlitw i czytaniu pisma z interpretacją (zwykle niewinną i miłą dla chrześcijan), ale cała reszta chóru to byli dumni ludzie, chrześcijanie pełni pasji, lubili to, co się działo w ich wnętrzach podczas mszy, lubili "śpiewać dla Boga" (jak często odpowiadali, gdy pytałam), nie byli ślepymi owieczkami podążającymi za ideą wpojoną im w dzieciństwie, byli inteligentni i cieszę się, że ich wszystkich poznałam. Dla nich chodzenie do kościoła to nie była katorga, ergo powtórzę ostatni raz, trzeba trafić w dobre miejsce, z dobrymi ludźmi, by cieszyć się i czerpać z jakiegoś wydarzenia.
Na dobrą sprawę poganie też najpierw muszą znaleźć "swój" kowen, zanim poczują się w nim dobrze. Może te poszukiwania kowenu wynikają z trochę innych założeń, ale w gruncie rzeczy chodzi o to samo "o znalezienie naszego miejsca". Podobnie jest w innych religiach, a największą siłą wiary jest zdolność do przetrwania tych poszukiwań. Wielu katolikom brak siły, chęci i pomyślunku, żeby nie narzekać, a wręcz przeciwnie szukać swojego kościoła, swojej wspólnoty. Miejsce, w którym wiara ożywa.
Przepraszam, że się tak rozpisałam i pozdrawiam,
Yuriko