Hmm... Wiem, że temat dawno nie był "odwiedzany", ale chciałabym wtrącić swoje trzy grosze.
Może nie jestem inicjowana, a w wiedzy pogańskiej ledwie raczkuję, ale jest jedna zasada na temat tekstów, którą przejęłam z artystycznego kręgu, którą mam zamiar wyłuszczyć podsumowując wcześniejsze myśli:
Nie JAK, tylko CO.
Nie zastanawiajmy się długo nad techniczną formą naszych słów. Powinniśmy się zastanowić nad tym, co mówimy i w jakim celu. A nie czy będziemy śpiewać, bo tak "lepiej", czy recytować, czy szeptać, czy nucić, czy krzyczeć, czy płakać, czy po prostu mówić. W końcu to ma wyjść z wnętrza, to ma płynąć z naszą krwią, świadomością i energią, prawda? Jak inaczej można ożywić słowa, jeśli nie poprzez uświadomienie sobie tego, co chcemy powiedzieć. Czując je w sobie i pałając nieodpartą chęcią wytworzenia energii potrzebnej nam do spełnienia celu nie trudno o spontaniczne reakcje. Jeśli tylko zapomni się o całej reszcie, skupiając się na celu, uczuciu i znaczeniu, to połowa sukcesu za nami. To prostu mechanizm powstawania wielu dzieł, nagłego odprawiania rytuałów w nieistniejącym języku itd.
A nie istniejący język, to nie język, który nie ma znaczenia. Po co wtedy by był? Oczywiście, że on ma znaczenie! I da się to łatwo udowodnić. Mówiący w tym "języku" zwykle nie zdaje sobie sprawy z tego, że go używa. Myśli, że jest świetnie rozumiany przez otoczenie. Dopiero po akcie okazuje się, że coś było nie tak. Nie mówił bezsensu. Po co wtedy w ogóle marnować siły?
To podobnie jak z dziećmi, kiedy wymyślają sobie języki (sama wymyślałam setki, głównie jednak na piśmie), które one doskonale rozumieją... Chociaż u nich to jest raczej zabawa i wyobraźnia, niż poruszenie wyższych stopni własnej świadomości, ale mechanizm jest podobny.
Lepiej to chyba widać na przykładzie dzieci, które muszą porozumieć się z kimś w języku, którego nie do końca znają (obserwowałam to na przykładzie mojego kuzyna, który zamieszkał z rodziną w anglii i naszych wspólnych znajomych, anglików, którzy z nim rozmawiali). Mały miał sześć lat, angielskiego uczył się może z pół roku. Ale rozmawiał z nimi. Często używał słów, które nie istniały, on o tym nie wiedział, dla niego one miały znaczenie i o dziwo, angielscy znajomi doskonale rozumieli o co mu chodzi.
Wiem coś na temat plątania języków i mówieniu w nieistniejącym z własnego doświadczenia. Poza plątaniem był to raczej zabieg świadomy.
(Kiedy jestem zmęczona zaczynam plątać wszystkie języki, które znam, plus kawałki tych, z których znam tylko kilka zwrotów, czy słów. Uwierzcie, wychodzi z tego sieczka.)
Co do samego języku rytuału... Popieram angielski. Jest językiem tak popularnym, jak w pewnym momencie stała się łacina (wszyscy naukowcy i wykształceni ludzie potrafią się nim posługiwać choć w minimalnym stopniu). Z drugiej strony sam język może wzbudzić wiele problemów, jak choćby samo tłumaczenie Księgi Cieni. Niektórzy mieliby z tym problemy, inni nie, ale chodzi mi raczej o te wszystkie przenikające do nas słowa. Czy nie lepiej, żebyśmy na wszystko mieli polskie odpowiedniki, zamiast używać tych angielskich? Sama zauważyłam, że "O Migthy Ones", albo inne angielskie zwroty, chociażby w rytuale Handfasting (jak zresztą sam to słowo) po polsku brzmią dziwnie i preferuję je w języku angielskim. Kolejnym problemem, jest samo słowo "wicca" "wiccanin". Pamiętam, że gdzieś na tym forum długo debatowaliśmy nad wymową. A przecież mamy wszelkie gramatyczne prawo do spolszczenia i mówienia "wika" "wikanin". I chociaż dzięki temu małemu zabiegowi (którego nie lubię, gdy dochodzi do szczegółów typu "Dżimi", albo "Dżejms") słowa te stają się bardziej "nasze".
Nie wiem, jak pogodzić mój wewnętrzny konflikt na tym tle.
Z jednej strony angielski ładnie brzmi (wolę sobie nie wyobrażać rytuałów po niemiecku, w którym "nienawidzę" wg mnie brzmi identycznie jak "kocham"), z drugiej polski jest znacznie bardziej lirycznym językiem. Przynajmniej w mojej opinii.
Bardzo spodobało mi się zajście z Mickiewiczem. Wielkie brawa!!! Przebiegłam w myślach sporą listę wierszy i tekstów, które znam, ale ten chyba jest najciekawszy!
Pozdrawiam,
Yuriko