Ech, komfortowa jest w takim razie sytuacja pogańskiego półateisty, wyznawcy Natury jako takiej, nie przyjmującego poza tym, że jest wszechogarniająca i jest wyznacznikiem istnienia żadnych dogmatów. Z kółkami na czole wprawdzie się spotkałam, ale po prawdzie, nigdy nie musiałam wybierać czy mam ukrywać swój światopogląd, czy nie. Inna rzecz, że nie epatuję nim w żaden sposób, symbole, których używam raczej nie budzą negatywnych konotacji, ot, biżuteria. Taki sam, jak mój triskel, dla mnie mający znaczenie głęboko symboliczne, nosi moja znajoma z pracy zupełnie bezmyślnie, jako kawałek ładnej biżuterii
Awen? Też kawałek biżuterii, niejeden poganin zobaczywszy ten symbol w ogóle go z pogaństwem nie skojarzy
No inna rzecz, że ze mną nie da się dyskutować o wierze. Wiara jest sprawą prywatną, osobistą i jej konstytucyjna ochrona jak najbardziej ma rację bytu. Dla mnie jest całkowicie wtórna wobec doświadczenia. Mogę najwyżej rozmawiać o interpretacji doświadczeń, dlatego potrafię np. rozmawiać z dawnym znajomym, księdzem, ale z tych "prawdziwych" kapłanów, nie hipokrytów, a z przeciętnym chrześcijaninem, biegającym na mszę i wierzącym w to co kościół do wierzenia podaje rozmowa o sprawach innych niż codzienne, życiowe czy służbowe, nie ma sensu. Bo o interpretacji doświadczenia jakiegoś sacrum można rozmawiać tylko z kimś, kto owego sacrum doświadcza, albo przynajmniej odczuwa potrzebę doświadczania go. O samych doświadczeniach zwykle nie da się rozmawiać nawet z ludźmi najbliższymi, no, chyba że byli tego doświadczenia uczestnikami, doświadczali wraz ze mną, razem ze mną przeprowadzali rytuał itd.
Dlatego w zasadzie dla mnie ten problem w ogóle nie istnieje, chociaż ostracyzmu, związanego z samym faktem nie bycia chrześcijanką, doświadczyłam. Dla świętego spokoju (właśnie) uczestniczę w budzących we mnie odruch wymiotny, pełnych świątecznej, chrześcijańskiej hipokryzji (bo to ten czas, kiedy należy być miłym) pracowych spotkaniach wigilijnych i wielkanocnych, bo są w godzinach pracy i w siedzibie firmy, więc nieuczestniczenie w nich zostałoby uznane jako wyłamywanie się z zespołu pracowników. Odmowa wyjazdu na wycieczkę-pielgrzymkę do Częstochowy (była w weekend, miałam inne plany, zresztą otwarcie powiedziałam, że jako niechrześcijanka nie mam ochoty brać udziału np. w mszy specjalnie dla naszego zespołu odprawionej, która była centralnym punktem jej programu, zaowocowała pytaniem "w co wierzę" i chwilowym podejrzeniem o islam, przyjęto do wiadomości, że to "inna religia" i tyle) zaowocowała tym, że towarzysko jestem w pracy na marginesie, ale szczerze mówiąc gila mnie to, bo na kontaktach towarzyskich z ludźmi z pracy mi kompletnie nie zależy. Starając się o urlop w dniach, kiedy wypadają astronomiczne święta Koła Roku nie ukrywam, że wiąże się to z moimi przekonaniami religijnymi, ale bycie na marginesie zespołu daje mi ten komfort, że nikt nie pyta o przybliżenie, o jakie święto i jakiej religii chodzi.
Więc generalnie przed wyborem ukrywać, czy mówić otwarcie w sytuacjach społecznych nigdy nie byłam postawiona. I raczej nie ma na to szansy - bo na upartego moje poglądy dałoby się podciągnąć pod panteistyczny ateizm. Oczywiście, byłoby to ich gigantyczne uproszczenie, ale że ateizm jest w zasadzie życzliwie przyjmowany poza środowiskami wybitnie religijnie nawiedzonymi, takie uproszczenie ma sens.