Ja się zgadzam z Drakonarią. Dla mnie, choć jeszcze nie do końca rozumiem dlaczego, Samhein to chwila pożegnania. Ale nie pożegnania "starego", bo przychodzi "nowe", czyli nowy rok itp. tylko pożegnanie w bardzo fizycznym sensie, tak jak żegnamy się ze znajomym, z którym zobaczymy się za jakiś czas. Merry meet, merry part and merry meet again. Cicha, słodko-kwaśna noc "ostatnie wszystko" aż do czasu kolejnego spotkania.
Ostateczne pożegnanie "królowania" słońca, aż do czasu przywitania, ponownego spotkania - Yule, gdy wszystko się odnowi. Tak jak Kora i Demeter, tak jak Słońce i Ziemia... Dlatego uważam Samhein za koniec, a Yule za początek, a czas pomiędzy nimi za taśmę sklejającą hula-hop, dzięki której jest ono okrągłe i może się toczyć. Coś w tym stylu. W każdym razie, podoba mi się teoria Chimairy o Bezczasie, choć za pewne nie rozumiem jej w takim sensie, w jakim została przytoczona.
Pozdrawiam,
Yuriko
Ps. Życzę więc, nie tylko tym, co uważają Samhein za nowy rok, ale też tym, którzy od Samhein czekają na początek w Yule, aby ten okres był owocny, ciepły i pełen zamyślonego uśmiechu, oraz żebyśmy wszyscy byli gotowi na nowe początki.