Agni, całkowicie zgadzam się z tym, co powiedziałaś i nie chcę wdawać się w żadne sprzeczki. Natomiast ja miałam na myśli osoby, które nie tyle starają się kopiować jakąś tradycję na podstawie książkowej czy zasłyszanej wiedzy (bo moim zdaniem - podobnie jak w przypadku wicca eklektycznego, będzie to dotyczyło także witchdoktorów czy szeptunów - próba kopiowania na podstawie urywków książkowej wiedzy czegoś co istnieje i ma się nieźle zawsze będzie tylko ubogim naśladownictwem), ale takie, które odrzucając kompletnie wiedzę książkową czy zasłyszane informacje dotyczące innych ścieżek, rzucają się w praktykę i metodą prób i błędów tworzą własną ścieżkę, czasem samotnie, a czasem w niewielkiej grupie. Wydaje mi się, że można w ten sposób wypracować własny kunszt, w którym doznanie mistyczne czy czarownicza skuteczność, zależy na czym danej osobie bardziej zależy, nie będą uboższe niż takie, których doświadcza się w ramach dowolnej tradycji, mającej swoją historię i metody szkolenia. Oczywiście, niejednokrotnie na takiej drodze popełnia się błędy i wraca do punktu wyjścia, człowiek uczy się na własnym tyłku, a nie na podstawie doświadczeń swoich poprzedników i nauczycieli, ale jednak wymierne rezultaty może osiągnąć. Czasem owocuje to powstaniem jakiejś nowej ścieżki, czasem wszelkie osiągnięcia zanikają wraz ze zgonem osoby, która je wypracowała.
Wiąże się to moim zdaniem - przynajmniej w wypadku doznań mistycznych - do pewnego stopnia z fizjologią mózgu. W końcu niedawno odkryto i opisano pewną mutację któregoś z genów, odpowiadającą właśnie za większą wrażliwość na mistyczne doświadczenie. Jeśli osoba, u której ta mutacja występuje, zabiera sie za osobiste poszukiwania (a obecność tej mutacji najprawdopodobniej skłania ją do tego rodzaju poszukiwań), ma większe szanse na sukces i skuteczność. Trudno oczywiście tę skuteczność ocenić obiektywnie - w końcu dużej pracy i dyscypliny wymaga umiejętność odróżnienia wizji od halucynacji we własnej praktyce, tym bardziej trudno ocenić na ile prawdziwe są doznania innej osoby. Ale - przynajmniej ja - nie neguję możliwości osiągnięcia pełni mistycznego doznania przez osobę praktykującą, a nie opierającą się na zasłyszanej gdziekolwiek czy wyczytanej wiedzy, działającą wyłącznie na podstawie intuicyjnej praktyki. To o takich osobach myślałam, pisząc że ich doznania być może będą inne, ale niekoniecznie płytsze czy uboższe od przeżywanych przez ludzi szkolonych na dowolnej, konkretnej ścieżce.
To nie znaczy absolutnie, że neguję zasadność szkolenia się w Wicca czy jakiejkolwiek innej, konkretnej i do pewnego stopnia sformalizowanej ścieżce. Możliwość czerpania z doświadczeń poprzedników i w pewnym sensie bycia prowadzonym niezwykle ułatwia rozwój i skraca drogę poszukiwań, stanowi ogromną wartość, jest właściwie bezcenna. Natomiast - choć może w dobie netu i możliwości globalnego kontaktu i wyszukiwania informacji jest to niemal nie do wiary - są osoby, które nie słyszały ani o - powiedzmy - współczesnych ścieżkach neopogańskich, ani o tradycjach czarowniczych, a jednak doznań mistycznych bardzo silnie doświadczają. Weźmy nawet takich chrześcijańskich mistyków - nie ma przecież w chrześcijaństwie tak naprawdę metod uwrażliwiania na sacrum. Są tylko techniki transowe, jak modlitwa medytacyjna czy różaniec, dostępne dla wszystkich, a jednak zdarzają się jednostki, które dzięki zastosowaniu tych technik osiągają bardzo silne zjednoczenie z sacrum. Nie dlatego, że ich tego w jakikolwiek sposób uczono - dlatego, że są do tego w jakiś sposób predysponowane. A religia, w ramach której się obracają, służy generalnie do pewnego rodzaju kategoryzacji tego doświadczenia - tłumaczy się takie doznanie obecnością i działaniem Chrystusa czy Ducha Świętego - bo innego wyjaśnienia zwyczajnie się nie zna.
W końcu istnieją teorie - i to obecne nawet w protestantyzmie, wskazujące na to, że objawienia fatimskie czy z Lourdes, to tak naprawdę nie żadne objawienia maryjne - spotkałam się gdzieś na sieci z tekstem autorstwa jakiegoś ewangelika, dowodzącym, że dzieci (w obu wypadkach - i w Fatimie i w Lourdes objawienie dotyczyło przecież dzieci) miały do czynienia z postacią, którą sam autor nazywa demonem, ale jednocześnie odnosi do starożytnych kultów boginicznych. Czy ich doświadczenie mistyczne było nieprawdziwe dlatego, że nie przeszły szkolenia na taki kontakt uwrażliwiającego? Skoro nawet bardzo przecież sceptyczny w sprawach osobistych objawień kościół katolicki zaakceptował te doświadczenia jako prawdziwe, chyba coś jednak na rzeczy jest.
Nie mówię, że tego rodzaju "osiągnięcia" są powszechne. Ale po prostu chciałam zwrócić uwagę na to, że wprawdzie w rzadkich wypadkach - jednak są możliwe. Dlatego trudno oceniać praktykę i doświadczenia innych "na sucho", jeśli się w nich nie uczestniczyło. Oczywiście, Ty jako wiccanka masz o wiele większe doświadczenie ode mnie i nie mogę zanegować Twoich wniosków wyciągniętych po uczestnictwie w rytuałach prowadzonych przez osoby nieinicjowane, zwracam tylko uwagę na jeszcze jedną stronę tego zagadnienia