Witam wszystkich,
zarejestrowalem sie na forum aby odpowiedziec w tym watku. Zabiore glos jako praktyk, poniewaz kilka lat temu dokonalem zarowno apostazji jak i "zmycia chrztu" zwanego bardziej elegancko dechrystianizacja. W moim przypadku zmycie bylo doslowne, ale o tym za chwile.
Teoretyzowanie na ten temat - moim zdaniem - jest zwiazane z wyznawana doktryna religijna, metafizyczna czy swiatopogladowa. Trudno w takim natloku pojec uzgodnic chocby slownictwo, nie mowiac juz o jakiejs ogolnej wizji. Lepiej wymienic sie doswiadczeniami. Ja takze liznalem troche teorii. Bralem udzial w tworzeniu strony apostazja.info, napisalem dziesiatki postow w roznych miejscach. Przedtem przeczytalem chyba wszystko co bylo na ten temat dostepne w sieci, takze opinie chrzescijan. Zacznijmy moze od tego. Uwazam, ze dla kogos, kto nie jest chrzescijaninem opinia kosciola i jego urzednikow nie jest w zadnej mierze wiazaca, nie nalezy wiec przejmowac sie czysto metafizycznymi stwierdzeniami o rzekomo wiazacej roli chrztu. Taki glos juz padl w tej dyskusji i chcialbym go powtorzyc, zgadzajac sie z nim. Po co w takim razie dokonywac apostazji i dechrystianizacji?
Apostazja ma wartosc ze wzgledow politycznych. Oslabia kosciol, ktory w Polsce jest jedna z glownych sil w zyciu spolecznym i do tego dzialajaca tak, zeby te pozycje ciagle umacniac - kosztem innych sil. Przypomne, ze kosciol jest nr 1 jesli chodzi o posiadanie ziemi w Polsce (a nr 2 na swiecie). Caly czas gromadzi ziemie, ktora czesto jest mu przekazywana w sposob niezgodny z prawem. Kosciol otrzymuje takze ogromne sumy z budzetu panstwa, idace m. in. na nauke religii katolickiej w szkolach panstwowych, a wiec religijne formowanie potencjalnych wyznawcow w ramach instytucji ktora ma byc swiatopogladowo niezalezna. Sa to wystarczajace powody aby sprzeciwic sie politycznym dzialaniom kosciola. Dlatego warto dokonywac apostazji. Aby calkowicie fikcyjne statystyki mowiace o tym, ze w Polsce zyje dziewiecdziesiat pare procent katolikow staly sie przeszloscia i aby w ten sposob wytracic kosciolowi jego glowna bron w walce o pieniadze i wplywy polityczne. Kosciol zredukowany do rzeczywistej liczby wiernych nadal bedzie silny, ale przestanie byc hegemonem i pasozytem korzystajacym bez umiaru z pieniedzy panstwa. Metoda kropli jaka sa liczne apostazje osob nie uwazajacych sie za katolikow moze wydrazyc w koncu te skale, co zreszta dzieje sie na naszych oczach.
Teraz kwestia na pewno wazniejsza z punktu widzenia kazdego czlowieka - dechrystianizacja. Kazdy, kto nie jest 100% materialista ma ten problem i w koncu stanie przed kwestia co dzieje sie w czasie chrztu i jakie to ma konsekwencje w pozniejszym zyciu. Poniewaz wchodzimy w rejony slabo poddajace sie intersubiektywnej sprawdzalnosci opisze po prostu swoj przypadek - moze to stanie sie inspiracja dla kogos.
Zostalem ochrzczony i jako dziecko bylem "normalny" religijnie - tj malo mnie obchodzily te sprawy, czulem zdrowy pociag do rzeczy ciekawszych niz wydumane koscielne historie, pelne zreszta przemocy i absurdalnego wrecz stezenia cierpien. Odpychalo mnie to. Sytuacja zmienila sie kiedy zaczalem dojrzewac, takze intelektualnie. Pojawila sie silna potrzeba aby zajrzec za zaslone uzgodnionej rzeczywistosci. Czulem, ze jest tam cos wazniejszego niz banal codziennego zycia i chcialem to poznac. Jednoczesnie - obserwujac kosciol i jego oferte - zaczalem nabierac przekonania, ze jest to fasada kryjaca za soba pustke. Ze to, czego szukalem nie kryje sie a koscielnymi obietnicami i dzialaniami. W katolicyzmie nie znajdowalem nic poza poczuciem, ze moja energia idzie na marne. Tak postanowilem rozstac sie z kosciolem. Pomine opis moich duchowych przygod, chce tylko zaznaczyc jedno - przez caly ten czas - a bylo to kilkanascie lat - odczuwalem silna wrogosc do kosciola. Manifestowala sie ona na rozne sposoby. Wewnetrznie - poczuciem winy, ze oto porzucilem organizacje ktora zapewniala mi zbawienie i ze zostane za to ukarany. Zewnetrznie tym, ze przy kazdej nadazajacej sie okazji atakowalem kosciol na rozne sposoby - glownie w dyskusjach i tekstach. Bylo to dosc meczace i zaczalem zdawac sobie sprawe, ze cos jest nie tak. Rozpoczalem cos, co z perspektywy czasu nazwalbym dzis autopsychoterapia - analizowalem moje zwiazki z kosciolem i roznymi metodami pozbywalem sie ich. Bylo to mniej lub bardziej skuteczne, ale odczuwalem, ze zachodzi we mnie jakas pozytywna przemiana. Problem polegal na tym, ze to, czego udawalo mi sie pozbyc - wracalo. W koncu - po kilku latach takich zmagan, toczonych w tle moich poszukiwan duchowych, dowiedzialem sie o apostazji a krotko potem o dechrystianizacji. Natychmiast postanowilem wcielic je w zycie. Z apostazja poszlo dosc latwo - zanioslem papierek i otrzymalem inny.
Aby dokonac dechrystianizacji wyszukalem kogos, kto prowadzil juz taki obrzed (jego opis znalazlem w sieci i nadal krazy on gdzies po laczach). Wybralismy miejsce - morski brzeg - i tam, o swicie, przy malym ognisku odprawilismy ceremonie. Najlepsze jednak stalo sie potem. W czasie obrzedu bylem w transie, w ktory wszedlem niezwykle latwo, jakby jednym skokiem. W takich chwilach koncentruje sie na dzialaniach, ale zostawiam tez strumien swiadomosci aby miec kontakt z cialem i tym, co sie we mnie dzieje. Otoz pod koniec obrzedu cos z wewnatrz kazalo mi wstac, zrzucic ubranie i wskoczyc do morza. Tam plywalem chwile i znow pod wplywem tego wewnetrznego glosu - zanurzylem sie w lodowatej wodzie. Kiedy wyszedlem na brzeg bylem innym czlowiekiem. Czulem, ze cos mnie opuscilo, odpadlo ode mnie, jak brud zmyty przez wode. Nie potrafie znalezc lepszej analogii. Przez dlugi czas czulem sie swietnie - lekko, wesolo i optymistycznie. Cos z tego pozostalo do dzis, mimo uplywu czasu. I teraz najwazniejsze. Zmienil sie radykalnie moj stosunek do kosciola. Nie zebym polubil te instytucje... Stala sie dla mnie calkowicie obca i odlegla, jak wierzenia papuasow. Moge bez zlosci sluchac Radia Maryja, albo papieza - hipokryty, ktory podczas kryzysu finansowego opowiada, ze dobra materialne sa czyms niewaznym, nadal dzierzac druga co do wielkosci wlasnosc gruntu na swiecie. Wszystko to stalo sie jakies nierzeczywiste, jak doniesienia o walkach miedzy mnichami buddyjskimi o klasztor. Trudno - ich sprawa.
Dechrystianizacja usunela cos ze mnie. Nie mam co do tego zadnych watpliwosci, jest to tak oczywiste jak to, ze dentysta wyrywa zepsuty zab. Roznica polega na niemierzalnosci tego zjawiska, jednak subiektywne odczucie jest dojmujace. Na tym chcialbym przerwac opis, nie wdajac sie w spekulacje co rzeczywiscie sie stalo - czy to czakry zostaly odpieczetowane, czy zerwano jakas nic energetyczna, czy moze moja podswiadomosc uznala, ze ten magiczny obrzed przyniosl oczekiwany skutek, choc bylo to tylko splukanie morska woda. Nie ma to znaczenia. Znaczenie ma moj stan po dechrystianizacji.
To, co we mnie zostalo to zdroworozsadkowy opor przeciw politycznym dzialaniom kosciola (bez ingerencji w tresc jego nauczania ktore mnie nie dotyczy) i chec pomocy osobom ktore szukaja informacji na temat wyjscia z kosciola. Bez emocji, z poczuciem, ze dzialam zgodnie z natura rzeczy.
pozdrawiam
Temperance
|