patrzę: wszystko w klimacie - miłość, zaufanie, krzywdzenie
Kilka postów wyżej zasygnalizowałam, czym dla mnie mniej więcej jest (a raczej nie jest) krzywdzenie. Wszystko to jest kwestia ustalenia własnych granic. Stawiamy ludzi przed wyborem, a oni muszą tylko ponieść konsekwencje tych wyborów -
własnych wyborów. W innym wątku Własnowierca napisał, że "w tej dziedzinie [wyrzucania ze znajomych na fb - przyp. mój] każdy powinien być dyktatorem absolutnym, bo to tylko on/ona może decydować o tym, komu pozwoli na wejście do grona swoich znajomych." Zgadzam się z tym. I wcale nie muszę się tłumaczyć komuś, dlaczego nie potwierdzę znajomości czy nie wpuszczę do domu. Na przykład: nie mam chęci na wizytę gości, a ktoś mi przychodzi do domu, bo chce pogadać. Stoję przed wyborem: odmówić mu i spełnić w ten sposób swoją potrzebę czy wpuścić, słuchać a w głębi duszy irytować się na niego, siebie i wszystko wokół, że nie mam spokoju. Wybieram: "wybacz, ale teraz z tobą nie porozmawiam". Wytłumaczenie, dlaczego, to tylko akt mojej dobrej woli, bo to, że nie jestem w nastroju, podchodzi pod kategorię "zwierzam ci się, że nie jestem w nastroju", a przecież nie każdemu chcemy się zwierzać (przynajmniej ja już nie chcę - traumę mam). Stawiam tę osobę przed wyborem: albo zaakceptuje moją potrzebę (Wolę) nie wpuszczenia go do domu i nasze stosunki pozostaną bez zmian, albo nie zaakceptuje, sfocha się i nasze stosunki się pogorszą - bo on będzie miał mi za złe, że go nie wpuściłam, a ja poczucie, że nie szanuje moich potrzeb. I wbrew pozorom moje "nie wpuszczenie" wyjdzie mu na dobre, bo nie będę mu wysyłała negatywnej energii, czyli okażę mu miłość (taką do bliźniego
)
Tu, jak się okazuje, przeszłam na drugą stronę barykady i, Driado, wyszło na Twoje: Wola nie hamowana przez "miłość" objawiającą się w postaci wyrzutów sumienia, że się nie spełniło czyichś potrzeb/zachcianek
Kiedyś usłyszałam teorię, że trzeba mieć w życiu przynajmniej dwóch przyjaciół - wtedy możemy spełniać nasze potrzeby nie depcząc ich potrzeb - bo istnieje duże prawdopodobieństwo, że któreś z tych dwojga nam pomoże. A im więcej, tym lepiej oczywiście, bo prawdopodobieństwo rośnie. A takie sytuacje jak przykład z wpuszczaniem do domu, pozwalają pozbyć się ludzi, którzy są życzliwi tylko na pozór, a w rzeczywistości nas wykorzystują, kradną czas i energię. Wprawdzie tak asertywna dopiero zaczynam być, bo wcześniej tłumiły mnie wyrzuty sumienia (stawiałam potrzeby innych nad swoje), ale mam w otoczeniu kilka osób, którym to się sprawdza.
Wola poddana miłości czy miłość poddana Woli? szczerze mówiąc - nie wiem. jeszcze kilka dni temu od razu powiedziałabym: "amor omnia" vincit i "czyń tak, by nie krzywdzić" - zresztą powiedziałam
teraz bym tę miłość od Woli oddzieliła grubą krechą. Myślę, że trzeba się starać, żeby nasze potrzeby nie kolidowały z potrzebami innych, zachować równowagę. Może czasem zrezygnować z własnej pierwotnej potrzeby, a wtórną potrzebą w miejsce tej pierwotnej "ustanowić" pomoc drugiej osobie w spełnieniu jej potrzeb. Tylko, że to jest już sprawa indywidualna i każda sytuacja będzie wymagała osobnych rozważań: czy chcemy coś poświęcić dla danej osoby, jak dużo chcemy poświęcić, czy ta osoba na pewno jest tego warta. Właściwie wiemy tylko, dla kogo my zrobilibyśmy bardzo wiele (żeby nie powiedzieć 'wszystko'), nie mamy pojęcia, czy ktoś (i kto?) w razie czego zrobi dla nas to samo (choć często możemy to określić z dużym prawdopodobieństwem bazując na wcześniejszych doświadczeniach). Mi czasem trudno jest rozpoznać, czy kieruje mną prawdziwa Wola czy też tylko potrzeba chwili. Często póki nie zrezygnuję to się nie dowiem.