Sporów na temat posiadania broni nie warto prowadzić wyłącznie w oparciu o suche liczby, bo pomijamy wtedy ważną rzecz: kulturę. Akurat w USA kultura posiadania i używania broni była w dawniejszych czasach bardzo wysoka; wraz z nadejściem pustej, nihilistycznej, pop-komercyjnej papki kultura podupadła, co dotyczy także kultury posiadania broni. Może w UK ograniczenie posiadania broni zmniejszyło liczbę zabójstw, ale np. w Australii wzrosła ona znacząco - i dotyczy to zabójstw z użyciem broni.
W USA w stanach o typowo wiejsko-osadniczej kulturze, jak Arizona, broń jest noszona jawnie, a przestępczość z jej użyciem - bardzo niewielka, wręcz żadna. W stanach wschodniej Północy, w których posiadanie broni jest często nielegalne, a jej noszenie prawie zawsze nielegalne, przestępczość z jej użyciem jest wyższa - wynika to z "kultury" wielkomiejskiej, obecności gangów młodzieżowych, handlu narkotykami, itd. Największa przestępczość z użyciem broni jest w Dystrykcie Federalnym Washington DC, choć jest tam ona całkowicie nielegalna dla osób prywatnych. Poza tym statystyki są przeważnie wybiórcze i zależą od tego, kto je sporządzał i w jakiej części społeczeństwa. Nie ufam więc tutaj ani grupom zwolenników broni ("gun advocacy"), ani grupom jej przeciwników ("gun control").
Ufam rozsądnej, co nie znaczy że ultrakonserwatywnej, kulturze. Zgadzam się z Szerszeniem, że bandyci i tak będą mieli broń, bo ich zawód to łamanie prawa, a uczciwy obywatel nie będzie jej miał, gdy będzie nielegalna; ale uważam, że ważna jest kultura i umiejętność obchodzenia się z bronią, więc każdy, kto ją posiada, powinien co pewien czas chodzić na obowiązkowe szkolenia, coś na zasadzie szkolenia żołnierzy rezerwy. Powinno się też powołać straż obywatelską czy "milicję konstytucyjną" na wzór amerykański, która będzie ludzi uczyła posiadania, posługiwania się i przechowywania broni, a także różnych metod walki bez jej użycia. Wtedy na pewno spadnie liczba wypadków i szaleńców, bo wykruszą się na takich treningach. Timothy McVeigh został z milicji wyrzucony za ekstremistyczne poglądy, a do Gwardii Narodowej go w ogóle nie przyjęto. A zamachu dokonał nie z użyciem broni, tylko NIELEGALNYCH w USA materiałów wybuchowych.
Na Dzikim Zachodzie każdy chłopak (i pewnie niejedna dziewczyna) umiał strzelać i jakoś tylu wypadków nie było, bo byłoby o tym głośno - prasa w tamtych czasach żyła morderstwami, wypadkami, pożarami itd nie mniej, niż dzisiaj. To samo dotyczy masakr wśród osadników - nie było czegoś takiego; bywały oczywiście strzelaniny i gangi rabunkowe, ale to głównie tam, gdzie była gorączka złota i naprawdę duże pieniądze.
W "rolniczych" rejonach i kasa nie ta, i ryzyko większe. Na Wschodzie był generalnie spokój, oprócz dużych miast i dzielnic typowo imigranckich, kontrolowanych przez gangi etniczne, jak słynne Gangi Nowego Jorku - irlandzkie, włoskie, żydowskie, rosyjskie, polskie, itd. Tam jednak do zabójstw dochodziło przeważnie z użyciem noży, siekier itd - nie mówiąc o podpaleniach budynków z ludźmi w środku - bo były tańsze i bardziej hmmm "widowiskowe". W Polsce aż do czasów II wojny światowej posiadanie broni było powszechne, a wśród sfer szlacheckich i oficerskich - obowiązkowe. Szlachcicowi, szczególnie na przełomie wieków XIX i XX, nie wypadało pokazać się na ulicy bez pistoletu czy szabli. I znowu, masakr nie było, choć oczywiście zabójstwa się zdarzały, także w amoku czy pijackim widzie.
Więc ani dawanie każdemu możliwości posiadania broni, ani jej zakazywanie nie jest mądre; trzeba przede wszystkim zmienić kulturę (także państwowymi regulacjami np. w dziedzinie finansowania; cenzury prewencyjnej nie popieram) na taką, która będzie propagowała praworządność, uczciwość, kreatywność, porządek społeczny, posłuszeństwo wobec Prawa, itd.
To, że kara powinna być przede wszystkim nieuchronna, to oczywiście racja. Nie stoi to jednak w sprzeczności z jej surowością; przykładem na świetne stosowanie takiego rozwiązania jest Singapur - kraj bardzo bogaty i nowoczesny (także społecznie), a jednocześnie o prawie zerowej przestępczości, co osiągnięto TAKŻE dzięki surowym i nieuchronnym karom; jest tam m.in. kara chłosty za kradzież, co uważam za lepsze i bardziej humanitarne rozwiązanie, niż demoralizujące więzienie. Zgadzam się też, że kara powinna być współmierna do czynu, karanie śmiercią czy dożywociem np. za kradzież bez użycia przemocy nie byłoby mądre.
Jeśli zaś chodzi o spór nieuchronność kary v. jej surowość, to wszystko pięknie, tylko pamiętajmy, że i nieuchronność ma wielu wrogów wśród tych, którzy bronią "wolności i praw człowieka". Bo wysoka nieuchronność = podwyższona inwigilacja społeczeństwa, kamery na każdym rogu, uczynienie cnoty obywatelskiej z donoszenia, itd. Środowiska, które protestowały przeciw surowym karom, protestowały też przeciw kamerom w Londynie (inna sprawa, że były one nieefektywnie wykorzystywane, bo ichnia policja to nieudacznicy, z której już Artur Conan Doyle, tj. jego bohater Sherlock Holmes się wyśmiewał:)).
Środowiska te protestowały też przeciwko reformom Rudolfa Giulianiego w Nowym Jorku, który kosztem dramatycznego zwiększenia liczby policjantów na ulicach (ok. pół miliona funkcjonariuszy na 12 milionów ludności miasta), lepszemu monitorowaniu dzielnic i współpracy z mieszkańcami, a także zaostrzeniu kar i zwiększeniu ich nieuchronności zmniejszył przestępczość i poprawił zaufanie Nowojorczyków nie tylko do władzy, ale do siebie nawzajem.
Więc jeśli nie chcemy ani nieuchronności, ani surowości, to ja poproszę o porządnego gnata, może być AK-47, Uzi albo Beryl i dom który przerobię na bunkier
Z otworami strzelniczymi i wieżyczką z działkiem obrotowym, a co
Zawsze o takim marzyłem
A do niszczenia większych ruchomych celów poproszę o pozwolenie na jakiegoś RPG-7 albo inną bazookę...
Podsumowując, dla mnie te wszystkie spory to kwestia paradygmatu - tego, jaki stosunek ma mieć Państwo, Społeczeństwo i każdy z Nas do osób naruszających porządek i prawa innych. Jeżeli mamy ich traktować jak ułomne jednostki wymagające pochylenia się i miłości bliźniego - co jest paradygmatem chrześcijaństwa, uniwersalizmu chrześcijańskiego i XX-wiecznego humanizmu (mającego niewiele wspólnego z tym renesansowym i oświeceniowym, który też w dużej mierze podzielam), to rzeczywiście, trzeba dbać o to, aby przestępcy nie działa się krzywda ani podczas zatrzymania, ani po skazaniu, dać mu dobre warunki odsiadki z możliwością rozwoju, itd.
Jeśli jednak wybieramy bardziej tradycyjny i jednocześnie "etatystyczny" paradygmat walki z wrogiem wewnętrznym, to sytuacja wygląda zupełnie inaczej: przestępca jest wtedy takim samym wrogiem, jak najeźdźca podczas wojny, a Policja jest rodzajem wewnętrznego wojska, które ma - z pomocą obywateli - go unieszkodliwić. Postępowanie z wrogami na wojnie regulują Konwencje genewskie, a aresztowany ma prawo do sprawiedliwego procesu itd. Nie chroni to jednak ani wrogiego żołnierza, ani przestępcy przed śmiercią na miejscu podczas akcji, a jedynie zabezpiecza jego prawa w wypadku złapania i uwięzienia. Co więcej, żołnierz działa zgodnie z prawem wojennym, a bandyta łamie wszelkie prawa, więc ma jeszcze mniej do gadania.
W takiej sytuacji ważne staje się tylko to, aby jego proces był sprawiedliwy i oparty wyłącznie na dowodach czynu (deliktu), a nie np. przesłankach etnicznych czy "klasowych". Potem można mu zrobić wszystko, na co pozwala Prawo, a surowość lub łagodność praw i kar podlega wtedy jedynie debacie na gruncie praktycznym i utylitarnym - jakikolwiek interes przestępcy nie jest brany pod uwagę, tak samo jak interes wroga na wojnie. Ja skłaniam się ku drugiemu paradygmatowi, przy czym głównie w sprawie poważnych przestępstw. Nie miałbym żadnych wyrzutów sumienia jako sędzia skazujący "wampira z Bytowa" na karę śmierci albo jakiegoś innego groźnego przestępcę np. na 20 lat katorgi w syberyjskiej kopalni czy przy wyrębie lasu. Poza tym zdecydowanie uważam, że jeśli nei stosujemy kary śmierci, to dożywocie powinno być bez możliwości wyjścia - dobrym rozwiązaniem są tu kary po 100,200, czy 500 lat więzienia lub wielokrotne dożywocie, stosowane powszechnie w USA, a w Europie np. w Hiszpanii (wobec terrorystów z ETA) i w Irlandii (wobec pospolitych morderców). W tym przypadku liczy się już nie kara, ale izolacja groźnego osobnika od społeczeństwa, aby nie uczynił więcej nikomu krzywdy.