Witam,
Zastanowiwszy się nad tematem, mam wrażenie, że coś nam z niego uciekło, coś kluczowego - przynajmniej w moim rozumieniu.
To, że nie składamy ofiar ze zwierząt ani z ludzi ze względów praktycznych, emocjonalnych czy prawnych to jedna rzecz. Drugą jest sama interpretacja, odczucia co do ofiar składanych przez Wikingów i to, czy akceptujemy etykę, która na to pozwalała.
Mieszkam teraz w Kopenhadze, a w tutejszym muzeum narodowym aż się roi od ofiar wyłowionych z bagien. Poskręcane w strasznej agonii mumie nie pozwalają mi przejść nad tym aspektem do porządku dziennego, uznać to za tabu, które mnie jako neopoganki już nie dotyczy. Opis śmierci zadanej niewolnicy na stosie pana, sugeruje wprost, że ofiarnik musiał mieć umiejętność zadania śmierci w sposób maksymalnie okrutny, wyzwalający z ofiary maksimum emocji związanych z walką o życie, ze zmaganiem, poza którym niczego już nie ma. (oczywiście nie wszyscy Bogowie wymagali tego typu ofiar).
OK, boski szał nie do takich rzeczy skłania, a Ci ludzie żyli w dużo cięższych warunkach niż my i inaczej postrzegali pewne rzeczy. Wciąż jednak - celem pewnych ofiar było właśnie ofiarowanie cierpienia, tortur, a nie zaszlachtowanie jednym czystym cięciem.
Absolutnie nie piszę tego żeby jakoś zasugerować zasadność takich rzeczy w dzisiejszych czasach. Po prostu mnie zastanawia jak Wy to mieścicie w obrazie swojej religii, bądź co bądź rekonstrukcjonistycznej.
Po dokonaniu pewnego przeniknięcia samego ducha asatryjskich/hetinskich wartości, takich, jakie wynikają ze źródeł, udało mi się w dużej części zrozumieć tok myślenia, odczuwania jaki doprowadził do takiego, a nie innego działania i mam nadzieję, że uda mi się to jasno ująć w tekście. Zanim go jednak opublikuję chciałabym zapytać jakie miejsce ta kwestia zajmuje w Waszych rozważaniach?
A teraz trochę lżejsza kwestia. Mam wrażenie, że powyższa rozmowa o ofiarach jest w dużej części taka trochę zdroworozsądkowa i ogólna. Można właściwie wstawić dowolne imiona Bogów z innego panteonu. Ja jednak mam wrażenie, że jest coś specyficznego w składaniu ofiar w pogaństwie germańskim (nie, nie okrucieństwo
). Wspomniane palenie fragmentów chleba i sukna dla duchów to taka trochę ofiara "przekupna", miłe pozdrowienie nie pozwalające duchom czuć się zignorowanymi, myto. Ale duże ofiary na dworach wolnych ludzi i królów, w święto, jeśli wierzyć sagom nie miały charakteru wyrzeczenia czy handlowania z Bogami. Nie oddawano niczego po to, żeby poczuć ubytek. Osobiście interpretuję to jako demonstrację własnego bogactwa i przychylności Dis połączoną ze szczodrym poczęstunkiem. Nie jest żadnym przekłamaniem czy niestosownością biesiada z ofiarnego zwierzęcia i wypicie miodu na ofiarę.
Blot to trochę takie wyprostowanie się, spojrzenie w niebo i poczucie dumy z tego ile bogactwa i mocy udało się nam zgromadzić. Jak nasz wysiłek i staranie przyniósł efekty. Tutaj nie dziękujemy Bogom za łaskę każdego plonu - cieszymy się raczej, że dzięki Ond i mocom jakie mamy udało nam się wziąć tyle ile byliśmy w stanie. Wywalczyć, wypracować. Odlewanie tej ofiary do ognia to raczej gest ugoszczenia miłych, potężnych gości, na który nas stać. Akt niezwykle radosny i satysfakcjonujący, ukoronowanie starań. Z jednej strony starań pracy w polu w Midsommar, z drugiej dumy z tego, że przeżyło się letnią wyprawę i powróciło do domostwa, które się ostało bez splądrowania i wzbogaciło się je łupami i owocami handlu.
"Daję bo mogę dać, wywalczyłem w zmaganiu z życiem więcej niż mi potrzeba, w obliczu niebezpieczeństwa i trudności okazałem się odważny i mocny".
Co o tym sądzicie?