Oto ciąg dalszy przygód kolegi z apostazją:
Cytuj:
No i wyglądało to zbyt pięknie. Apostazja w tydzień to jednak porywanie się z motyką na słońce. Jako, że ksiądz nie dzwonił postanowiłem się do niego wybrać. I co się okazuje. Ksiądz to sobie przemyślał i doszedł do wniosku, że sumienie nie pozwala mu mnie wypisać. Powiedział, że on jest powołany do tego, żeby ludzi do KK przyjmować a nie wypisywać. Kiedy odparłem, że to jego obowiązek wzruszył tylko ramionami. Powiedziałem, że KK ustalił odpowiednie procedury a w instrukcji episkopatu jest napisane, że jeśli mimo starań księdza nie uda się przyszłego apostaty przekonać, ksiądz ma obowiązek podpisać dokumenty do apostazji. On na to, że go te przepisy, ci świadkowie itp śmieszą. Na to ciężej było mi zareagować bo też mnie to śmieszy (w dość przykry sposób). W końcu powiedziałem, że to nie ja wymyśliłem takie procedury tylko KK.
Ksiądz dalej mówił, że on tego nie zrobi, że mu sumienie nie pozwala. Wtedy zagroziłem, że będę musiał napisać gdzieś w tej sprawie na co on odparł, że mogę sobie pisać nawet do biskupa ale on tego nie podpisze. W ogóle w kółko gadał o tym, że powinienem zacząć szukać boga, próbować wierzyć itp.
Potem zaczął mówić, że jak ja w ogóle mogę myśleć, że boga może nie być, że on go widzi wszędzie. Nawet rzucił jakimś cytatem z Pascala jakoby to przez większą wiedzę zbliżamy się do boga. W ogóle zasugerował coś, że mało czytam (tu mnie trochę wkurzył ale zachowałem spokój).
Po dłuższych pertraktacjach stwierdził, że mi to podpisze pod jednym warunkiem. Miałbym przez rok ( Shocked ) chodzić co niedziela do kościoła. Od razu odpowiedziałem, że nie zamierzam i znów powtórzyliśmy gadkę o jego obowiązkach. Potem jeszcze prowadziłem (ciągle spokojnie) negocjacje. Sugerowałem, że nie może mnie trzymać wbrew mojej woli w KK. W końcu zacząłem sugerować, że powinniśmy ustalić jakiś termin, po upłynięciu którego albo się rozmyślę albo on podpisze moją apostazję. Wypomniałem mu też, że miałem już świadków załatwionych itp. Okazało się, że za 2 tygodnie go nie ma bo wyjeżdża gdzieś. Za tydzień z kolei nie ma jednego z moich świadków. W końcu ustaliliśmy, że przyjdę do niego w sobotę za 3 tygodnie i wtedy powiem, że się rozmyśliłem, a jeśli się nie rozmyślę to umówimy godzinę i w niedzielę (następnego dnia) przyjdę ze świadkami a on to podpisze.
W porównaniu do bardzo przyjemnej poprzedniej rozmowy ta okazała się zupełnie inna. Podejrzewam, że ksiądz skonsultował się z jakimś przełożonym, który kazał mu mi utrudniać. W każdym razie za 3 tygodnie znów napiszę jak to się dalej potoczyło.