Witajcie wszyscy w ten prześliczny zimowy dzień!
Życie jest piękne , a to dlatego, że idę dzisiaj na koncert 30 Seconds to Mars oraz dowiedziałem się, że w druku jest już „Współczesne czarownictwo” dr Geralda B. Gardnera w moim tłumaczeniu i z moim obszernym wstępem.
Tin napisał(a):
Jelonek napisał(a):
Kapłaństwo nie jest, moim zdaniem, jedynie służbą samemu sobie. Jest służbą Bogom, ludziom. To słowo oznacza gotowość do ponoszenia koniecznych ofiar, umiejętność dzielenia się swoimi darami z innymi ludźmi.
Czuję się zagubiona.
Tin, ja Ci zaraz pomogę odnaleźć drogę w tej mgle.
Tin napisał(a):
Nie tak dawno temu usłyszałam od wiccanina, że w ogóle nie widzi potrzeby służenia ludziom, nie czuje, by w jego obowiązku było pomaganie komukolwiek poza jego kowenem, czy ewentualnie najbliższym. Jak to się ma do Twojej wizji kapłaństwa jako służby ludziom?
Tin, ale członkowie covenu i owi najbliżsi to też ludzie, nieprawdaż? Całkowite obnażenie się, stanięcie w Prawdzie przed innymi członkami covenu, żeby umożliwić wspólne doświadczenie Misterium to jest, według mnie, rodzaj służby. My Wiccanie, służymy sobie nawzajem. Służymy najbliższym oraz tym, którzy o taką służbę poproszą.
Tin napisał(a):
Bo w obliczu takiego poglądu, jaki słyszałam, "służba ludziom" wygląda teraz jak frazes. Jakie są wyznaczniki - komu wiccanin ma obowiązek służyć, a na kogo może mieć... wyjechane?
Wiccanin ma obowiązek służyć Bogom oraz członkom covenu i, szerzej, swojej tradycji. Reszta jest opcją, ale jakże czasami przyjemną opcją, czego ostatnio osobiście doświadczam.
Amvaradel napisał(a):
Zastanawiam się, dlaczego przeciwstawiacie profesjonalizm/ kompetencje lubieniu danej osoby. Tak jakby nie można było łączyć i lubienia, i profesjonalizmu.
Można. Jak pisałem w przypadku dwóch członków mojego covenu łączy nas zarówno przyjaźń, jak i wspólne przeżycie Misterium. Ale Ci, z którymi nie łączy mnie przyjaźń nie są dla mnie mniej wartościowymi członkami covenu. Są równie ważni, chociaż niewiele wiem o swoim prywatnym życiu.
Amvaradel napisał(a):
Ja w każdym razie nie lubię wybierać i chcę mieć w grupie magicznej i jedno, i drugie Amen
To Twoje prawo, a nawet Prawo.
Amvaradel napisał(a):
Moim zdaniem uczeń nie jest jeszcze pełnoprawnym członkiem grupy, ale aspirantem do niej.
W mojej linii przekazu uczeń jest od samego początku pełnoprawnym członkiem grupy.
Amvaradel napisał(a):
I doprawdy, przez rok nauki i praktyk można poznać człowieka na tyle, by wiedzieć czy można mu zaufać.
W Wicca Tradycyjnym taki ogromy kredyt zaufania dajemy Adeptom już podczas Inicjacji. Można te zaufanie bardzo zawieść, zdradzić, ale ma się je od samego początku.
Amvaradel napisał(a):
I vice versa, bo zgadzam się z Agni, że proces wzajemnego oceniania się zachodzi w obie strony.
To chyba oczywista oczywistość.
Amvaradel napisał(a):
Przy czym według mnie już samo poproszenie danej osoby, by chciała nas uczyć jest wyrazem szacunku i zaufania.
W idealnym świecie i owszem. Ale w prawdziwym świecie czasami niestety jest inaczej. Zerknij chociażby na historię Hermetycznego Zakonu Złotego Brzasku, żeby nie skupiać się wyłącznie na wiccańskim poletku.
Amvaradel napisał(a):
Myślę, że nie można rozwoju duchowego utożsamiać z zapewnianiem sobie dobrego samopoczucia i komfortu ego. Prawidłowo rozumiany jest on właśnie przekraczaniem tych przyziemnych uwarunkowań. Jelonku zdajesz się tego nie zauważać,
To zabrzmi strasznie gorzko, ale mam wrażenie, że to wiele stale duchowo rozwijających się osób wydaje się tego nie zauważać. Takie mam przynajmniej doświadczenia.
Amvaradel napisał(a):
jednak to co piszesz o służeniu innym też doskonale wpisuje się w rozwój duchowy.
Fantastycznie. Z tak rozumianym rozwojem duchowym się zgadzam. Niemniej jednak doświadczenie pokazuje, że osoby, które cały czas mówią o SWOIM rozwoju duchowym, o SWOIM komforcie, SWOICH prawach, SWOICH potrzebach i SWOICH sympatiach, bądź antypatiach zazwyczaj służą tylko samym SOBIE.
Amvaradel napisał(a):
Co najwyżej można powiedzieć, że są rodzaje rozwoju duchowego skoncentrowane na bóstwach i takie, które tych bóstw nie przywołują.
Można tak powiedzieć.
Luiza napisał(a):
Napisałam, że relacje emocjonalne do pracy misteryjnej nie wydają mi się do niczego tak naprawdę potrzebne, a bywa, że przeszkadzają. Poza tym kontakty towarzyskie typu gadki-szmatki nie powinny występować przy praktyce bądź nauce, bo wtedy wchodzimy (przynajmniej ja) na poziom, w którym uczucia stadne są raczej mało istotne i lepiej się skupić na misterium. Nie piszę tu o każdym obrzędzie tylko o takim z silnym przeżyciem mistycznym. Skupiam się na tym typie, gdyż jesteśmy w dziale Wicca Tradycyjne, a ono się zajmuje właśnie takimi z tego co wiem.
Luizo, bardzo mi się podoba jak to piszesz. Zupełnie, jakbym ja to pisał.
Amvaradel napisał(a):
Mimo to zrozumiała jest różnica między kandydatem, a kolejnymi stopniami. I wydaje mi się, że osoby zajmujące się wicca dokładnie wiedzą, o co mi chodzi, bo okres rocznego nowicjatu jak żywo przypomina okres probantury
W mojej linii wiccańskiego przekazu, a także w wielu innych nie ma czegoś takiego jak „roczny okres nowicjatu”, cokolwiek by to nie znaczyło. Przygotowanie do inicjacji może trwa kilka tygodni, może rok, może dwa lata. Wszystko zależy od człowieka i tego na ile jest gotowy na to co go czeka po Inicjacji.
Tin napisał(a):
Dla mnie proces nauczania idzie w parze z procesem uczenia się, jest świętą relacją, magiczną być może w najdonioślejszym znaczeniu tego słowa, i może taką samą rewolucję poznawczą spowodować w nauczycielu, jak i w uczniu. Nauczyciel, widząc przyszłego ucznia, powinien być mu wdzięczny za to, że dzięki niemu się rozwinie - ale (proszę tego nie rozumieć zbyt powierzchownie) wdzięczny jest temu potencjałowi, tej iskrze boskiej, którą uczeń ze sobą do niego przynosi. Nie ma być wdzięczny ego ucznia, podobnie jak uczeń nie powinien czuć się w obowiązku bezwzględnie okazywać szacunek ego nauczyciela, ale tej esencji, temu mistrzostwu umiejętności, które nauczyciel sobą reprezentuje.
Tin, pięknie to wszystko napisałaś. Ja jednak domagam się od swoich uczniów szacunku, podobnego szacunku, jakim obdarzam własnych nauczycieli. Nie obchodzi mnie totalnie czy ów szacunek odnosi się do jakiejś tam mojej duchowej esencji, iskry boskiej, czy do mnie Jelonka Rozbrykanego. Wicca nie jest tego typu ścieżką. Szacunek to szacunek. To jest naprawdę aż tak proste. Szanujący mnie uczeń nie musi klaskać na mój widok uszami i nie musi zgadzać się ze wszystkim co robię. Ale jeśli się nie zgadza, bo uważa, że, wybierz dowolną odpowiedź, (1.) sam wie lepiej, (2.) nie chce mu się, (3.) ma zły humor, bo zostawiła go dziewczyna (4.) uważa, że jestem zadufanym bubkiem i jeśli owa sytuacja powtarza się, według MOJEGO uznania, relatywnie często to wylatuje z covenu. Jeśli wylatuje w złym stylu, bo pyskuje, poucza mnie i mądrzy się, to dostaje ode mnie dodatkowo wilczy bilet i może być pewien, że każdy coven, do którego będzie ewentualnie aspirował dowie się o bezmiarze mojego nieukontentowania jego osobą.
Napisawszy to wszystko pragnę też dodać, że ja bardzo szanuję wszystkich swoich uczniów. Spotkanie z każdym z nich było (i jest) dla mnie samego lekcją i inspiracją, niezależnie od tego, czy przystąpił do Inicjacji, czy nie. Ale relacje uczeń – nauczyciel, to nie relacja kumpel – koleżka, nawet jeśli akurat uczy się swojego kumpla.
Luiza napisał(a):
Jest to jeden z powodów, dla których nauczyciel zen na początek aplikował 30 batów
Tak to widzę, ale jak się to ma do Wicca, to nie mam pojęcia
Ja też nie mam pojęcia.
W końcu my, Wiccanie, biczujemy, nie batożymy.
Jelonek