To pacholę wzięłam do siebie, bo w tym wątku moje "wypowiedzi na serio" ginęły w tej kretyńskiej konwersacji którą ostatnio prowadzimy z Melem
Całe życie handlujemy
Rozumiem że niektórzy nie mieli wyjścia i musieli iść na ustępstwa. Napisałam wcześniej, że nie dam ochrzcić dziecka, co zabrzmiało strasznie szczeniacko. Powinnam była użyć raczej takiego sformułowania, jakiego użył Asus: zrobię wszystko, by dziecka nie ochrzcić
z moimi rodzicami nie będzie wielkiego problemu, jednak nie wiem, jak podejdzie do tego rodzina przyszłego męża.
Do samego chrztu nic bym nie miała, gdyby nie wiążące się z nim wpisanie do ksiąg parafialnych i to odgórne uznanie malucha za chrześcijanina. Normalnie, kiedy człowiek nie chce należeć do jakiegoś "klubu", to zwyczajnie się nie zapisuje i ma spokój. A tu, żeby nie należeć, trzeba iść i się wypisać i to w dodatku często "szefowie klubu" robią problemy. Nie podoba mi się to. W innym wątku czytałam Wasze posty o błogosławieństwach, wiccaningu i tym podobnych rytuałach - żaden nie wprowadzał malucha od razu do wspólnoty, były to bardziej życzenia pomyślności (dobrze zrozumiałam?). Dlaczego katolikom/chrześcijanom nie wystarcza krzyżyk na czole zrobiony wodą? Dlaczego muszą być szopki z wyrzekaniem się szatana, obiecywaniem, że dziecko będzie wychowywane "w wierze"? Po co wpisuje się małego do ksiąg? To już nie ma nic wspólnego z duchowością i wiarą. Dla mnie to próba kontrolowania ludzi. I tu Mel ma sporo racji: ingerencja w moje prywatne sprawy to naruszanie mojej wolności.
Przyznaję, jestem antyklerykałem, uważam, że księża powinni się mniej skupiać na biurokracji i poszerzaniu wpływów, a więcej na nauczaniu miłości do bliźniego. Do chrześcijaństwa jako idei nic nie mam. Uważam, że Nowy Testament zawiera w sobie mądrości uniwersalne, tylko trzeba umieć go czytać.
Pluszowy, z tego kodeksu wynika, że dziecko może powiedzieć, że nie chce chodzić do kościoła, a rodzice i tak mają prawo je do tego zmusić...
igorusis napisał(a):
Kalisto
Widzę teraz dlaczego mamy inne punkty widzenia. Mnie w sumie nikt nigdy nie zmuszał[...]
Po przemyśleniu muszę przyznać, że czesto gdy mnie ktos do czegoś zmusza, moja pierwszą reakcją jest obrona, zazwyczaj odbieram to jako atak na moja wolność. Nie potrafie się za bardzo postawić w sytuacji innych ludzi i uważam to za bezsensowna próbę, ludzie są rózni i każdy będzie odbierał ta samą sytuację w odmienny sposób.
moje odejście od KK nie jest spowodowane buntem. ten bunt przeciwko chodzeniu do kościoła owszem był, ale minął gdy miałam jakieś 14 lat. Jeśli dzieci chcą chodzić na katechezę czy do kościoła, to ja nic nie mówię
ale jakby Twoje nie chciały to byś chyba nie zmuszał?
Na mnie sakramenty KK działają do tej pory. Są pewne blokady, które trudno mi jest przepracować. Jaka jest na to rada nie wiem. Częściowo odblokowałam się po rytuałach samoinicjujących (przeprowadzonych za pomocą pewnej eklektycznej książki
), ale jeszcze nie czuję się w pełni wolna (trudno mi to wyjaśnić, to jest jak paproch w oku - niby usuniesz, ale nadal go tam czuć). Mam przeczucie, że kolejną blokadę usunie apostazja, ale przekonam się dopiero po fakcie (na razie mam problem ze znalezieniem drugiego świadka i własnej parafii, bo z przyczyn losowych nie wiem, która jest teraz "moja")