Oczywiście, że stosują je wytrenowani specjaliści w różnych kulturach. W tradycji przekazywanej od pokoleń. My jednak nimi nie jesteśmy. Poza tym w różnych innych kulturach, równie wyćwiczeni specjaliści osiągają te same stany poprzez ćwiczenia deprywacyjne, głodzenie się, ograniczanie snu, czy też ograniczanie dopływu wszelkich bodźców (opisane gdzieś, chyba w temacie o druidyzmie jako przykład, zanurzenie w wodzie o temperaturze ciała, w kompletnej ciemności i w miejscu możliwie wyciszonym, to przykład raczej współczesny, ćwiczenia, na które my sobie możemy pozwalać, natywnie stosowano inne).
Nie każda kultura używała dopalaczy. Nie każda z kolei stosowała silnie ascetyczne metody deprywacyjne. Jedno i drugie prowadzi do tego samego efektu w gruncie rzeczy i kwestią gustu i osobistego wyboru jest to, które z tych metod nam - dzisiejszym wydają się lepsze.
Od tych zakorzenionych w tradycji mistrzów różni nas kilka rzeczy - po pierwsze mamy dostęp do przeglądu środków stosowanych w celu wywoływania odpowiednich stanów przez praktyków w różnych tradycjach - wiemy, co zawierają stosowane przez nich surowce i w gruncie rzeczy możemy mieć dostęp do wyizolowanej z danego surowca czystej substancji wywołującej konkretne efekty. Po drugie - mamy - lub jeśli zechcemy możemy mieć dostęp do osiągnięć neurobiologii i wyników badań prowadzonych choćby właśnie nad sytuacjami, w których następuje zwiększona produkcja czy zwiększony wychwyt endokannabinoidów, endorfin itp. Nierzadko są to sytuacje, które można naśladować deprywacją i przez jej nasilenie sterować nasileniem uzyskanego efektu.
Nie oskarżam o konsumpcjonizm specjalistów, jednak ci jadący na "dopalaczach", to tylko jedna strona medalu. Druga to ci deprywujący, i to nie dlatego, że lubią się umartwiać, bo zapewne nikt tego nie lubi, ale równie pragmatycznie, jak ci, którzy w konkretnym celu stosują dopalacze. Jak się przyjrzeć róznym kulturom przez pryzmat religioznawczo-etnologiczny, ludy u których kontakt z duchami następował w wyniku deprywacji, wcale nie są mniej liczne niż te, które stosowały środki halucynogenne. Natomiast stosowanie dopalaczy jest po prostu bardziej spektakularne, bardziej działa zarówno na wyobraźnię badacza, jak i osoby czytającej jego teksty, dlatego zostało tak szeroko rozpropagowane. Deprywacja (stosowana choćby przez Eskimosów, czy niektóre plemiona Indian prerii, tudzież, jak wskazują badania bodaj Piggotta, dawnych druidów) jest po prostu dla badacza zjawiskiem mniej spektakularnym i mniej pociągającym, może również przez to, że mniej kontrowersyjnym. Podobnie jak mniej pociągające, a prowadzące do podobnego efektu są metody hiperwentylacji albo wirowania. Nawet nauka lubi zjawiska spektakularne i bada je chętniej niż te szare...
Co do pójścia po linii mniejszego oporu - to stwierdzenie odnoszę do ludzi z współczesnych społeczeństw, praktykujących metody szamańskie. Każdy sam wybiera sobie ścieżkę i metody, właściwe szkolenie zarówno w tripach po halucynogenach, jak i tripach wynikających z deprywacji, wymagałoby prowadzenia za rękę przez kogoś, kto to przeszedł. Jedna i druga metoda może spowodować spustoszenie w organizmie. Ale ja wolę osiągać pewne rzeczy siłami własnego ciała, skoro ma ono konkretne możliwości - zatem kieruję się bardziej naśladowaniem nurtu deprywacyjnego. I sądzę, że owe rzeczy im dalej w praktykę, tym łatwiej mi przychodzą.
A Jezusowi do jego wizji itp. na nic nie byłyby potrzebne grzyby. Czterdziestodniowy post na pustyni, ten opisany w ewangeliach, pewnie nie jedyny (skoro na pustyni, to zapewne z ograniczonym dostępem do płynów), nawet już bez deprywacji snu może doprowadzić organizm do właściwego doznaniom mistycznym stanu, podejrzewam, że wiele osób, które stosowały czterdziestodniową (ciekawe skąd zbieżność czasu
) głodówkę oczyszczającą może to potwierdzić.