Poniższy tekst ma traktować o etyce pogaństwa germańskiego/skandynawskiego. Przez etykę rozumiem tutaj nie tylko system wartości, ale też pewien sposób widzenia świata, który sprawia, że te wartości są realizowane w określony sposób w życiu codziennym. Mimo że tekst ten jest napisany w oparciu o pewien wzór dostrzegalny w źródłach ze wczesnego średniowiecza i operuje na przykładach z tegoż, nie ma żadnego powodu, dla którego pewne uogólnione idee i wartości nie miałyby być możliwe do implementacji dzisiaj. Tekst jest moim własnym zdaniem i doświadczeniem. Nie pretenduję do tworzenia jakiejkolwiek oficjalnej ideologii. Niemniej jednak mam wrażenie, że wiele w intuicji tu zamieszczonych będzie wspólnych dla wielu asatryjczyków i hetinów, a może również dla wielu wyznawców innzch nurtów pogaństwa rekonstrukcjonistycznego. Nie chodzi mi tutaj o interpretowanie świętych tekstów ani literalne trzymanie się czegokolwiek. Koncepcje etyczne tu zawarte to efekt znalezienia pewnego punktu, „środka spirali” tworzonej przez wszystkie znane mi opisy obyczajów i idei dzielonych przez wczesnośredniowiecznych pogan z regionu Skandynawii i Germanii, ze szczególnym uwzględnieniem źrodeł islandzkich i Edd. Przez wiele lat wgłębiania się w nie oraz studiowania kultury materialnej i eksperymentowania, mam wrażenie, że udało mi się wyodrębnić pewne pogańskie idee z naleciałości chrześcijańskich i wyzbyć się w dużym stopniu optyki mojej kultury. To czego chcę, to przekazać ducha germańskiego pogaństwa - raz uchwycony i ujarzmiony dla Asatryjczyków winien być jasnym imperatywem, możliwym do zastosowania w każdych warunkach. On jest tym, z czego wypływają zasady - bez ducha nie znaczą nic. Nie będzie to też żaden rodzaj dekalogu, choć wielu z was może zrozumieć treść asatryjskich zasad dzięki przeczytaniu mojej wizji. Uważam, że wszelkiego rodzaju sztywne zasady zabijają pewną istotę człowieczeństwa jaką jest konieczność dokonywania wyborów w środowisku, które nigdy nie zweryfikuje do końca ich słuszności. Nie sądzę żeby była to wizja jakoś szczególnie oryginalna, ale też nie spotkałam się z nikim, kto by opisał podobny system wprost.
Po tym przydługim wstępie wypadałoby jeszcze napisać po co właściwie taki tekst jest potrzebny. Ci z Was, którzy dyskutowali ze mną wiedzą, że często trudno zrozumieć mój punkt widzenia bez pewnego kompleksowego wyjaśnienia, szczególnie, że jest to punkt widzenia odległy od dominującego judeochrześcijańskiego paradygmatu, w którym jesteśmy w większości wychowani. To jest właśnie to kompleksowe wyjaśnienie. Z drugiej strony ma być to pewna odpowiedź na krytykę Asatru spotykaną przeze mnie regularnie, a która opiera się najczęściej na pewnych błędnych przesłankach, które chciałabym naprostować. Nieznajomość przesłanek z jakich wychodzą poganie rekonstrukcjonistyczni, ani celu jaki im przyświeca może prowadzić do wielu krzywdzących ocen. Nie chciałabym być zmuszona do obrażenia się na współrozmówcę tylko dlatego, że poruszamy się w innych paradygmatach, a on nie zna mojego – każdorazowe tłumaczenia jakie stosowałam często w rozmowach prywatnych odnosiły zwykle skutek. Powtarzanie ich na potrzeby każdej rozmowy jest po prostu nieekonomiczne. We wspomnianej krytyce, pewne stanowiska szczególnie często się powtarzają. Jest to po pierwsze sprowadzanie Asatru czy innych rekonstrukcjonistycznych religii do li i jedynie powtarzania dawnych rytuałów czy używania określonego panteonu bóstw. Takie zawężenie zakresu jest po prostu krzywdzące dla wyznawców i tworzy nieprawdziwy obraz tych nurtów. Ponadto zwalnia niejako wyznawców od jakiejkolwiek oceny ich czynów w życiu codziennym, poza odtwarzaniem rytuałów. Drugie częste stanowisko to wskazywanie, że pewne zachowania, które Asatryjczycy odnoszą do jednej z istotnych dla nich wartości, np. honoru, są w istocie powszechne wśród innych ludzi i jako takie nie przedstawiają sobą żadnej oryginalnej wartości. Moje stanowisko, które powinno być jasne po przeczytaniu poniższych akapitów przeczy obu tym uproszczeniom. Pogaństwo rekonstrukcjne to nie tylko próby powtarzania dawnych rytuałów i używanie wczesnośredniowiecznych imion bogów na określenie pewnych przejawów życia duchowego. Jest to też określony system wartości i preferowanych zachowań, który jest podzielany przez wyznawców. System ten, jest oryginalny, pod wieloma względami inny od judeochrześcijańskiego. Pewne jego wartości mają szeroki, uniwersalny zasięg, ale po pierwsze nie zawsze są rozumiane w ten sam sposób, a po drugie często są powszechne w naszym kręgu kulturowym, właśnie przez wpływy starej pogańskiej tradycji, która nie została do końca zniszczona mimo prób zdeprecjonowania jej najwyraźniejszych, zewnętrznych przejawów. Dowodem na jej żywotność jest pojawienie się takich osób jak ja, które musiały wiele przemyśleć i przeszukać by zrozumieć, gdzie leży źródło zewu słyszalnego głęboko w środku. Potem musiały odnaleźć spójność w tym konglomeracie intuicji moralnych objawiających się w codziennych sytuacjach, a wreszcie oprzeć się pokusie zwykłej antytezy judeochrześcijaństwa, która była im wmawiana. Owocem tych starań jest właśnie to odkrycie innej, konkurencyjnej idei, która zdaje się mieć korzenie właśnie w dawnym pogaństwie. Idea ta nadaje się do życia współczesnego jak żadna inna mi znana.
Jeśli czytelnik nadmieni, że nie wszyscy Asatryjczycy stosują tę etykę, to wyjaśnieniem tego fenomenu może być nie tylko niezgoda na moje wnioski, ale i zwyczajna niezdolność do poradzenia sobie z jej wysokimi wymaganiami lub też rodząca się dopiero jej świadomość, która napotyka w dzisiejszej kulturze wiele przeszkód. Nie wykluczam oczywiście sytuacji, w której w swoim zdaniu jestem odosobniona – przekonanie się czy tak jest jest jednym z powodów, dla którego piszę.
Ad rem. Społeczeństwo pogańskie było podzielone dwojako – z jednej strony na rody, a z drugiej na funkcje w rodach i społecznościach rodów. Rodami nazywam tu rodziny kontrolujące dany teren oraz ludność z nimi niespokrewnioną zajmującą ten teren i pełniącą na nim funkcje służebne. Różnorodne funkcje implikowały oczywiście różne cechy preferowane w ich sprawowaniu; wszystkie one jednak miały pewien wspólny, główny cel, który określę jako osiągnięcie przez klan i poszczególnych jego członków dwóch rodzajów nieśmiertelności. Pierwszy był związany z przekazaniem dalej swoich genów i zapewnieniem kontynuacji tego przekazywania, a drugi z przekazywaniem pamięci o sobie. Oba procesy to próby pewnego przekroczenia śmierci fizycznej. Pierwszy wiązał się przede wszystkim z dbaniem o interesy klanu i jego szeroko pojęte dobro; drugi najczęściej bywał określany sławą, która zapewniała człowiekowi, że jego dokonania będą docenione i zapamiętane, a doświadczenia i wnioski jakie zebrał przełożą się na pomyślność jego klanu, którego późniejsi członkowie nie będą musieli już powtarzać. W mentalności tzw. Wikingów obie te potrzeby przełożyły się na pewną wyjątkową wartość dodaną, którą była potrzeba rozszerzania zarówno swego horyzontu myślowego, wiedzy i dokonań, jak i podejmowania przedsięwzięć mających na celu odkrycie czegoś nowego, dotarcia dalej, innowacji. Jednostka była oceniania właśnie ze względu na cechy, które pomogą jej i jej klanowi osiągnąć te rodzaje nieśmiertelności. Zacznijmy więc od wojowników, na których temat jest dużo źródeł – wolnych ludzi, głów rodu, najczęściej mężczyzn. Ich indywidualny sposób na nieśmiertelność to walka. Nie chodzi tu jednak o zwykłe wzajemne robienie sobie krzywdy. Lata ćwiczeń i przygotowań do wojaczego żywotu były wspomagane karmieniem młodzieży opowieściami o dokonaniach przodków. Efektem było silne pragnienie dorównania im, a najlepiej przekroczenia ich, osiągnięcia więcej, dalej i bardziej. U Wikingów pełną realizację znalazła zasada, że im dalej spojrzysz w przeszłość, tym dalej zdolny jesteś sięgnąć w przyszłość – bohaterskie opowieści o dziadach stymulowało wyobraźnię i ambicję, a także niosło przesłanie bardzo aktualne. Znamy je z własnych doświadczeń, np. oglądania filmów i czytania – utożsamiamy się często z najsilniejszymi postaciami i marzymy, żeby osiągnąć tyle co oni. Tak Wikingowie chcieli sięgnąć dalej i zdobyć więcej, zmierzyć się z wyższą górą. Wiedzieli, że ich czyny będą przekute w pieśń, którą usłyszą ich dzieci, a w ich pamięci będą czczeni i chwaleni tak jak oni czcili i chwalili swych dziadów. Z kolei ich bogactwo zdobyte podczas tego przekraczania siebie nie zostanie po prostu przejedzone, a stanie się trampoliną, z której wybiją się potomkowie. Ich sukces, to też sukces dziadka, bo jeśli przetrwa w opowieści imię syna, to przetrwa też dziada – stąd tak silny nacisk na pełne rodowody zamieszczane we wszystkich sagach. Warto więc zapewnić swym dzieciom to, co najlepsze – sławę, geny, pozycję społeczną, pieniądze, ziemię, dobre nawyki organizacyjne i zasady. U podstaw tak rozumianej walki nie stoi więc czysty materializm. W rozwoju wojownika wielką rolę grają podróże. Po latach walki w swoim kraju, ćwicząc z podobnymi sobie przychodził czas mierzenia wyżej – wyjazdów na królewskie dwory, które poszerzały horyzont pragnień i wzmacniały ambicję. Następnie podróżowano jeszcze dalej, poza własny krąg kulturowy, stykano się z tradycjami chrześcijańskimi, islamskimi, słowiańskimi czy anglosaskimi. Tam umiejętności walki, ale też socjalne i matematyczne potrzebne w handlu ulegały kolejnej, wyższej próbie. Za granicą spędzano dużo czasu, całe lata. Niektórym i to nie wystarczało i próbowali poszerzać horyzont i doświadczenie jeszcze dalej – odkryć coś, czego współcześni nie znali i nie wiedzieli, dopłynąć do nowego lądu, zdobyć całkiem nowy obszar eksploracji dla klanu. Fizyczne przemieszczenie się umożliwiało sprawdzenie się w większej ilości sytuacji, odkrycie nowych aspektów siebie i nowych potrzeb doskonalenia się, nowych możliwości. Wojownik w walce musiał dać z siebie wszystko – zetrzeć się z drugim wojownikiem i wykorzystać każdą swą przewagę, fizyczną, mentalną, uzbrojenia, doświadczenia, woli, szerokości horyzontów. Bitwa to starcie w podwójnym sensie – wartości danej drużyny i konkretnego jej członka. Jej sensem nie było więc jedynie zdobycie dóbr materialnych – walka była wartością samą w sobie. Przekraczanie coraz wyższej poprzeczki to sens istnienia wojownika. Każde zaniedbanie mogło skutkować śmiercią bez wykorzystania pełni swych możliwości, zakończeniem rozwoju przedwcześnie. Tym samym skutkowało oczywiście zaprzestanie walki i rozwoju. Ideałem więc było ciągłe, nieustające starcie, aż do napotkania takich okoliczności i przeciwnika, wobec których można zrealizować siebie i swoje możliwości w całej pełni i zostać pokonanym. Dać z siebie wszystko i polec – o to droga do Walhalli. W momencie osiągnięcia wszystkiego do czego jest się zdolnym życie traci swą wartość. Śmierc w łóżku dla wojownika to porażka – nie wykorzystał siebie, nie poznał, nie pokazał, nie zwrócił długu, jakim było wychowanie w danym rodzie. Oczywiście do osiągnięcia pełni możliwości potrzebny był też odpoczynek i odreagowanie – stąd roczny cykl letnich walk i zimowego powrotu do domu, kumulowania sił do czasu, gdy lód na rzekach stopnieje. Takie rozumienie walki prowadzi nas do wniosku, że przecież nie ujawniała się ona tylko w bitwach – ambicja i chęć realizowania się sięgała przecież różnych dziedzin. Stąd mamy bitwy na zagadki między mędrcami, sportowe zapasy, zawody poetyckie, żywą konkurencję wśród handlarzy, konkurencję między artystami sięgającymi szczytu misterności i elegancji swych wyrobów. Starcie i ujawnianie swej wartości dotyczyło każdej z dziedzin życia. Nie było to jednak muzułmańskie czy japońskie dążenie do perfekcji w pewnych czynnościach i dorównywanie „dawnym mistrzom – liczyła się też innowacja, oryginalność, zdolność do wprawienia w zadziwienie. Stąd płynie pewna potrzeba kwestionowania autorytetów – ten kto dalej sięgnie, więcej zrozumie, więcej przekroczy, ten ma rację. Do czasu, aż przyjdzie ktoś młodszy i sprawniejszy, z wyższą trampoliną i poziomem samorealizacji – ten spojrzy dalej jeszcze. Tutaj można wtrącić odpowiedź na częste pytanie – czy mała ilość wyznawców sprawia, że Asatru jest słabe? A po co miałoby ich na siłę przyciągać? Samorealizacja dotyczy przede wszystkim indywidualnego człowieka – niehonorowo jest jechać na nie swojej sławie i osiągnięciach. Ród tworzy podwaliny mojego sukcesu, ja muszę dokonać więcej – to jedyny sens kolektywizmu. Rozszerzenie zasięgu aktualnej ideologii czy religii nie ma znaczenia – jest ona elitarna, rozszerzenie jej spowoduje rozmycie idei, konieczność przyjmowania wszystkich i mieszczenia ich w niej nawet, jeśli nie zasługują. Dlatego nie ma kapłanów – każdy jest swoim własnym, na swoją miarę i tylko jeśli chce albo potrzebuje. Przychylnośc Dis jest wprawdzie znacznym ułatwieniem jeśli chodzi o zdobywanie bogactwa i dbanie o pomyślność rodu, ale jeśli chodzi o koniecznośc samorealizacji przez zmaganie się nie ma większego znaczenia, nie świadczy o mojej wartości. Przebłagiwanie Bogów przez wojownika nie jest konieczne, a już na pewno nie przez utrzymywanie specjalnej kasty, która miałaby go ograniczać. Ofiary jakie składali Wikingowie widzę w dwóch kotekstach – z jednej strony jako okazanie dumy ze zdobytego bogactwa i mocy i częstowanie nimi Bogów, a z drugiej jako ofiarowanie samego zmagania się ze sobą i przeciwnikami aż do śmierci bez otrzymania z tego dodatkowych korzyści. W tym drugim sensie rozumiem kontrowersyjne ofiary z ludzi i zwierząt torturowanych i męczonych przed śmiercią. Najlepszą ilustracją tej idei jest ofiarowywanie wojowników biorących udział w bitwie Odynowi. Taki akt, dokonany przed bitwą oznaczał ogłoszenie, że teraz oto nie walczymy dla bogactw, okupów ani niewolników – walczymy dla zmagania, adrenaliny, satysfakcji, poznania siebie i przeciwnika. Kto polegnie w procesie, ten polegnie – już jutro będzie znów walczył w Walhalli. Ci, co przeżyli, muszą wycisnąć z siebie więcej by napotkać kres możliwości. Bogowie w Asatru nie są doskonali – mają swoje ograniczenia, które przekraczają, zdobywają więcej. W wielu miejscach sugeruje się, że olbrzymy są silniejsze pod pewnymi względami, na pewno są starsze. Asowie i Wanowie jednak, swymi dążeniami, rozwojem i wolą doganiają ich i przeganiają – przez to właśnie, że nie spoczeli na laurach jak olbrzymy, ani nie poddali się ich dominacji. Wykorzystują swój potencjał aż do kulminacji - Ragnaroku, przeznaczenia, realizacji siebie do końca, gdzie najpotężniejsi i najlepsi wojownicy zetrą się ze sobą z pełną mocą, jaka jest możliwa do wykrzesania. Polegną wszyscy, bez wyjątków – inaczej znaczyłoby to, że jeszcze nie osiągnęli szczytu. To jest właśnie boskim przeznaczeniem, bynajmniej nie zmierzchem. Jeśli chodzi o honor, to jego znaczenie jest oczywiste dla każdego kto rozumie, co mam na myśli powyżej. Niehonorowe zachowanie, to każde takie, które zmierza do wyeliminowania przeciwnika bez konieczności pokonania go. Podcinanie gardła, zostawianie na pewną śmierć, palenie mu domu gdy śpi etc. Także robienie krzywdy jego żonie i dzieciom – nawet po śmierci wojownik musi mieć możliwość zostania wsławionym i pomszczonym przez swój ród. Jego dzieci muszą mieć czas by dorosnąć i stanąć w uczciwym pojedynku bądź bitwie oraz matkę, która je wychowa, przekaże sławę ojca i jego obowiązki. Pojmanie i poślubienie dziewczyny z wrogiego rodu nie jest wprawdzie niehonorowe, ale jest mało rozsądne – jeśli zdążono jej przekazać tradycję będzie próbowała się zemścić, bądź przekazać tradycję swojego rodu dzieciom tak, by odrodziła się w nich. Także podstępy mające na celu pozbawienie broni, czci i życia są niehonorowe – cała reszta to strategia, czyli zmaganie się umysłów. Wydaje się, że jeśli chodzi o współczesność, ten koncept zmagania umożliwiającego samorealizację - „na tyle siebie znamy, na ile nas sprawdzono” nie musi, a pod wieloma względami wręcz nie powinien być realizowany w bitwie. Nadają się do tego wszelkie wysoko konkurencyjne dziedziny – biznes (mój osobisty faworyt), nauka na poziomie tworzenia jej, a nie odtwarzania, sport, wszelkie dziedziny sztuki i rzemiosła, wynalazczość etc. Właściwie wszystko, jeśli tylko robimy wszystko by z ograniczonych zasobów wycisnąć wszystko co się da i nie szczędzimy wysiłku by być najlepszym. Przegrana to nie wstyd - wstydem jest źle grać. Jeśli chodzi o współczesne znaczenie rodu - nie upierałabym się przy jakiejś istotnej zmianie. Dla mnie przodkowie i potomkowie oznaczają dokładnie to samo co wtedy. Mam szczęście dorastać w rodzinie, w której kultywuje się tradycję, opowiada o dokonaniach przodków, walczy o ich upamiętnienie i ma to szczęście, że jej się to udaje, a miasto przyjmuje ich dokonania jako powód do dumy całej społeczności. Ich czyny są na tyle duże, że mam uzasadnione wątpliwości, czy kiedykolwiek im dorównam, ale stworzyli mi podwaliny, przy których przegrana będzie porażką bardzo głęboką - oni bez nich, czystym zmaganiem, przekroczyli wiele granic. Ich ducha i siłę mam zamiar przekazać moim dzieciom, od posiadania których nie chcę się uchylić. Mam nadzieję, że wychowam je dobrze i dużo osiągną, na miarę możliwości, które będą miały na starcie (nie wiem jaki będzie mój stan finansowy ani ich zdrowie). Jeśli jednak współcześni poganie chcą abstrahować od rodziny (dla mnie po okresie buntu zrozumienie i przyjęcie tej wartości było trudne), myślę że jej odpowiednikiem może być np. firma, projekt biznesowy. Można pewnie spotkać też inne pomysły - bardzo jest ich ciekawa oraz ich uzasadnienia. Tutaj przejdę do opisu funkcji jaką pełniła żona wojownika w tym całym wzorze. Pełniła inną funkcję niż on, lecz jej wartości były komplementarne do jego z punktu widzenia osiągnięcia podwójnej nieśmiertelności. U Wikingów, kobiety miały wyższą pozycję niż gdzie indziej. Wojownik walcząc daleko od domu musiał wiedzieć, że dom, siedziba rodu, jest mocny i chroniony, a to zapewniała dobra małżonka. Liczyło się przy wyborze żony wiele cech: koneksje i potęga jej rodu w ramach budowania podwalin pod sukces własny i potomków; uroda, zdolności, inteligencja – geny; płodność i zdolność rodzenia zdrowych potomków; inteligencja i spryt, przydatne do tworzenia rodzinnej strategii, prowadzonej przez kobiety przez cały czas kiedy męża nie było – musiały też zebrać informacje, zjednać sobie ludzi, których zjednać się da i znaleźć słabe punkty u innych; zalety charakteru – znajomość tradycji i przekazanie jej dalej, siła by wychować silnych synów i zachować nad nimi kontrolę (często to kobiety decydowały o tym gdzie i o co walczono), zdolności socjalizacyjne i inteligencja emocjonalna by kontrolować wszystkich ludzi we dworze i utrzymać ich szacunek i posłuszeństwo, godne zachowanie, spokój ducha, znajomość swych powinności i prawa, odwaga (wszystko by zwiększyć chwałę rodu), cierpliwość (trzeba było długo czekać na powrót męża, ojca i synów z wyprawy, a także tworzyć długookresowe strategie), znajomość męża i zdolność manipulacji nim, żeby przypadkiem nie skierował swej energii tam gdzie nie trzeba zbyt zapalczywie; miłość do męża, by swoje zalety wykorzystała do zwiększenia chwały jego rodu, przekazania jego ducha dzieciom i wnukom, zapewniła jego nieśmiertelność w pieśniach i kamieniach runicznych gdy umrze, żeby wychowała dzieci i zapewniła im jak najlepszy start nawet gdy jego już nie będzie, wreszcie by zimy u jej boku zapewniły mu odpoczynek i siłę do lata pełnego walki; gospodarność i pracowitość – to ona musiała wiedzieć jak wykorzystać zdobycze męża i zarządzać nimi pod jego nieobecność, tak by niczego nie zabrakło a i było z czego się rozrastać, inwestować i wyprawiać uczty, które dobrze zapamiętane zwiększały chwałę i szacunek jakimi cieszył się ród; zmysł estetyczny – to jak wyglądała halla i jej rodzina to ważne elementy PR dla zdolności do zawierania sojuszy i chwały rodu.
Jak widać, wybór żony to nie była wcale prosta sprawa. Pełniła ona zbyt ważną rolę żeby ograniczyć się przy wyborze do rodu z jakiego pochodziła i urody. To drugie zresztą i tak nie było dla Wikingów tylko kwestią genów – naprawdę piękna kobieta musiała potrafić chodzić godnie i prosto do swoich ostatnich dni i poruszać się z gracją. Także być długowieczna, by móc odejść dopiero wyprawiwszy wesele wnukom i prawnukom, a najlepiej by jeszcze pożegnała się z zebranymi przed udaniem się na wieczny spoczynek i umarła siedząc wyprostowana. Także ona brała udział w zmaganiu się i samorealizacji – jej domeną była często właśnie długoterminowa polityka prowadzona z tylnego bądź przedniego siedzenia (musiała nawet wiedzieć kiedy się wycofać by pozwolić się zetrzeć własnym synom). Umiejętności tkania i haftu sprawiały, że jej mężczyźni wyróżniali się w bitwie i mieli ubrania, które były w stanie dużo wytrzymać. Jej umiejętności magiczne zapewniały wszystkim w rodzie przychylność Dis i wiele zim życia dla jej męża nim trafi na lepszego lub równego sobie w boju. Uroda, zdolności manualne, inteligencja, odwaga i honor kobiet, jak i ich temperament i osobowości były szeroko opisywane w sagach. Wyraźnie widać atencję z jaką darzono wartościowe kobiety i wartością nie był tu tylko wygląd, posłuszeństwo i dziewictwo jak w kulturze judeochrześcijańskiej (przynajmniej jej znacznej części). Nie kładziono też nacisku na zachowanie wierności po śmierci męża - kobieta mogła być atrakcyjna jako żona nawet po dwóch trzech wdowieństwach - jej zalety przecież nie wygasały. Oczywiście Wikingowie, inaczej niż inne społeczności tamtego czasu dopuszczali rozwód – jaki był sens nieudanego małżeństwa, skoro nie mogło spełniać przeznaczonej mu funkcji społecznej? Jeśli dobra żona nie sprawiała, że mąż ruszał w bój z lekkim sercem, a dobry mąż nie inspirował żony do pracy, to jaki był sens tego związku? Dla obu rodów lepiej, by szukały dalej, póki starość nie zawładnie lędźwiami. Jeśli kobieta nie chciała lub nie mogła mieć męża, np. poświęcając się sztuce magicznej - mogła to zrobić. Umiejętności wieszcze wolw to kolejny przykład zmagań i walki by spojrzeć dalej (patrz kolejne odsłony wieszczby wolwy w Eddzie, naciskanej by spojrzała jeszcze dalej przez Odyna). Także jeśli kobieta pragnęła przejąć męskie role mogła to zrobić - przestawała jednak wtedy nadawać się na żonę wojownika, która na dom musiała mieć baczenie. Niektóre kobiety na starość wyprowadzały się rozpoczynały zupełnie nowe życie wraz z częścią rodu by nie musieć interweniować w spory potomków i mieć święty spokój. Bez problemu akceptowano ich przywództwo na nowym terenie jeśli wierzyć sagom. Przyparte do muru walczyły w obronie swej rodziny - choć nie była to ich główna domena, poddać się nie mogły. Jeśli chodzi o niewolników czy biedaków, niewiele wiadomo o ich wizji świata. Wiadomo jednak, że niewolnicy wykazujący się odwagą i siłą mogli znacznie awansować w hierarchii, na wyprawach cieszyć się większym szacunkiem i sławą niż niektórzy wolni, a jako kulminację mogli zostać wyzwoleni i założyć własny ród. Ich imiona nie ulegały też zapomnieniu. Reszta niewolników to rzecz jasna siła robocza konieczna by właściciele mogli realizować wyższe potrzeby. Z drugiej jednak strony zdani na siebie i tak by nie przeżyli skandynawskiej zimy więc nie bardzo trzeba ich było zmuszać. Wydaje się, że inaczej niż w póżnym średniowieczu pełnili raczej funkcję służby, mogli mieć własności i rodziny. Dobre stosunki z nimi umożliwiały pani domu zapanowanie nad nimi gdy nie było męża – nie mogła zdać się jedynie na strach, musiała być godna posłuchu. Ta robocza wersja tekstu została stworzona żeby poddać ją pod dyskusję. Pełna i oficjalna zostanie umieszczona po korekcie i uwzględnieniu Waszych uwag. Jeśli to potrzebne mogę uzupełnić pewne wątki, podać przykłady, albo wyjaśnić np. wątki mitologiczne w kontekście tej próby ujęcia ducha germańsko/skandynawskiego.
Bywajcie w dobrym zdrowiu i spoglądajcie dalej,
Gudrun Thrud
_________________ Pani Utrzymująca Arbuz na Swych Ramionach
|